▪️ Bardzo chciałabym móc zacząć ten tekst od tego, że „Chłopcy z Placu Broni” Ferenca Molnara to była jedna z moich ulubionych lektur szkolnych, że doskonale pamiętam te serie uniesień podczas jej czytania, bohaterów i emocje, jakie mi wtedy towarzyszyły, ale to byłoby niestety wierutne kłamstwo.
W zasadzie do czasu pojawienia się w Internecie informacji o najnowszej premierze Teatru Kameralnego w Bydgoszczy (jakie to ładne miasto!) lektura ta należała do grupy książek wypartych z mojej pamięci prawdopodobnie zaraz po przeczytaniu i zaliczeniu jakiejś klasówki z języka polskiego. No nie porwał mnie w dzieciństwie ten tekst w ogóle. Tymczasem czterdziestoczteroletnia ja siedząca na widowni wspomnianego powyżej teatru dałam się całkowicie ponieść historii Nemeczka i jego kolegów i chociaż nie mogę nadal powiedzieć, że historia wpada do mojej topki książkowej – to musical w reżyserii Wojciecha Kościelniaka spodobał mi się ogromnie.
▪️ „Chłopcy z Placu Broni” a właściwie „A Pál utcai fiúk” czuli Chłopcy z ulicy Pawła to historia dwóch grup kilkunastoletnich chłopców, którzy walczą o „władanie” tytułowym Placem Broni. Na pierwszym planie historii jest niespełna jedenastoletni Erno Nemeczek – chłopiec mizerny i pełniący funkcję grupowego popychadła, który ostatecznie okazuje się być prawdziwym bohaterem, który dla idei, dla przyjaciół jest w stanie poświecić wszystko. Akcja książki, a co za tym idzie również musicalu na jej podstawie, ma miejsce w Budapeszcie na przełomie XIX i XX wieku. I w tym chyba upatruję moje nikłe zainteresowanie tematem w czasach szkolnych, bo – choć czasy mego dzieciństwa to także prehistoria – to jednak „Chłopcy z Placu Broni” wydawali mi się wyjątkowo odlegli. Całość jednak, jak oceniam po latach wyparcia, broni się tym, że u podstaw leżą jednak wartości uniwersalne i choć na przestrzeni dziesiątek lat zmieniają się, być może maleje dramatyzm – wciąż stanowią podstawy relacji międzyludzkich: przyjaźń, poświęcenie, lojalność, wzajemny szacunek.
▪️ Autorem scenariusza adaptowanego oraz reżyserem spektaklu jest sam Wojciech Kościelniak, więc fakt, że musical jest bardzo dobrze napisany i poprowadzony nie zaskakuje. Kościelniak jest marką i choć być może zaskakuje wybór tego tekstu do obróbki musicalowej i w gruncie rzeczy bardzo klasyczne podejście do tematu to ostatecznie reżyser po raz kolejny nie zawodzi.
▪️ Musical to oczywiście poza tekstem przede wszystkim muzyka i żadne reżyserskie sztuczki nie wybroniłyby trudnego tematu, gdyby ona nie porywała. A porywa. Mariusz Obijalski skomponował świetną muzykę, która kiedy trzeba to wzrusza, ściska za gardło, ale w odpowiednich momentach podkreśla lekkość i humor sceny. Piosenki wpadają w ucho, wzbudzają emocje i pięknie współtworzą z tekstem historię. Nie ma tu może hitu na miarę broadwayowskich scen, ale – przyznaję – cast recording słuchałabym z wielką przyjemnością.
▪️ W parze z muzyką Obijalskiego idzie naprawdę udana choreografia Mateusza Pietrzaka. Na scenie dzieje się sporo, choć są to choreografie na zaledwie kilku tancerzy. Patrzy się na to z zachwytem przede wszystkim dlatego, że te choreografie nie są oderwane od fabuły. Świetnie oddają charakter postaci, wpisują się w świat nastoletnich rozrabiaków, kiedy trzeba bawią lub nadają scenie dramatyzmu i wypadają niezwykle naturalnie.
▪️ Na oddzielny akapit zasługuje scenografia Mariusza Napierały i oprawia multimedialna. Scenografia udająca stare mury Budapesztu robi duże wrażenie choć jest bardzo prosta, bo kryje w sobie sporo smaczków, warto przed spektaklem zagłębić się w lekturę napisów na murach i poszukać swojego ulubionego („Chcę mieć z Toba psa” <3). Ale mi najbardziej podobało się wykorzystanie multimediów. Oprawa wykonana przez duet Zachariasz Jędzrzejczyk i Veranika Siamionava (Clip To Go) przywodzi mi na myśl wykorzystanie ekranów i mapowania w westendowskim "Back To The Future" i chociaż oczywiście w znacznie mniejszej skali to z podobnym efektem iluzji ruchu. Minimalistycznie, ale z pomysłem wykorzystane projekcje efektownie, ale nie efekciarsko „rozbudowują” scenografię nadając niektórym scenom formy ilustracji książkowej. Całość zresztą estetyką przypomina mi książkę ze starej biblioteki – trochę wyświechtaną, z pożółkłymi kartkami, które na przestrzeni lat nabierają kolorytu sepii przechodząc w stan uśpionej klasyki do odkrycia. Jest tu pomysł i doskonałe wykonanie.
▪️ A jeśli o wykonaniu mowa to przecież nie mogę pominąć aktorstwa, bo co do niego miałam chyba najwięcej obaw. Mnie zawsze nieco uwiera, kiedy dorośli ludzie grają nastolatków czy dzieci, choć z oczywistych względów obsadzenie tak dużej produkcji nastoletnimi naturszczykami byłoby posunięciem i ryzykownym i chyba jednak logistycznie niewykonalnym.
Ale w przypadku „Chłopców z Placu Broni” Kościelniaka, od początku do końca mamy pochwałę tej pięknej teatralnej umowności więc – tak, jak w książce – wiele pozostawione jest wyobraźni widza. I to jest koncept, który ogromnie mi się podoba. Wspaniale w niego wpisują się aktorzy i aktorki, którzy przeobrażają się w oddane idei dzieciaki w sposób wręcz niesamowity. Moim absolutnym odkryciem jest Julia Witulska grająca Nemeczka. To jest po prostu niezwykłe, jak ta piękna kobieta zamienia się w jedenastoletniego chłopca z wszystkimi jego lękami, ale też marzeniami i ugruntowanym dziecięcą naiwnością bohaterstwem.
Każdy na tej scenie staje się swoim bohaterem i jest tak przekonujący, że po pięciu minutach nie ma na scenie Bogdańskiego, Chmary, Kłaczek, Wiśniewskiego, Przykłockiego, Gołaj, Witkowskiej, Rybak, Czerwińskiego, Chorobińskiego, Lenart, Łacha/Wendy, Pilskiej, ale są prawdziwi Boka, Feri Acz, Gereb, Weiss, Czonakosz, Czele, Kolnay, Barabasz, Rychter, Bracia Pastro czy Wendauer. To jest w jakiejś części również zasługa świetnej charakteryzacji i kostiumów, ale przede wszystkim wyjątkowego zrozumienia własnych postaci przez aktorów.
▪️ Od samego początku mam w głowie pytanie, czy historia „Chłopców z Placu Broni” jest zrozumiała dla dzisiejszej młodzieży? Czy to nie jest jednak już tak archaiczne i umiejscowione w tak kompletnie innej czasoprzestrzeni, że dla dzisiejszego nastolatka będzie labiryntem niezrozumiałych pojęć i poświęceń w imię zupełnie nieczytelnej idei? Być może właśnie ten spektakl jest odpowiedzią na te niepokoje. Może musicalowa forma pozwoli przybliżyć sedno tej opowieści? Bardzo bym chciała, żeby tak było, bo chociaż oczywiście nie spodziewam się (i przestrzegam!) trendu żucia kitu w szkołach to chciałabym, by historia Nemeczka i jego kolegów dotarła do serc tych, którzy coraz częściej mając w kieszeni dostęp do całego świata – czują się niezwykle samotni.
Za zaproszenie na premierę serdecznie dziękuję Teatrowi Kameralnemu w Bydgoszczy.
Zdjęcie pochodzi z oficjalnych materiałów udostępnianych przez teatr.
Commentaires