CWANIARY Sylwii Chutnik w adaptacji i reżyserii Agnieszki Glińskiej to feministyczny protest song w formie warszawskiej starej piosenki, która - choć w pierwszym odruchu wzbudza sympatię - jest smutnym obrazem polskiego patriarchatu zaklętego w skoczną melodię. „𝘙𝘢𝘻 𝘫𝘢 𝘱𝘰𝘬𝘭𝘦𝘱𝘪𝘦, 𝘳𝘢𝘻 𝘫𝘢 𝘱𝘰𝘣𝘪𝘫𝘦 𝘪 𝘤𝘩𝘸𝘢𝘭𝘪𝘤 𝘉𝘰𝘨𝘢, 𝘫𝘢𝘬𝘰𝘴 𝘴𝘪𝘦 𝘻𝘺𝘫𝘦”.
Bronka, Halina, Celina i Stefa są, jak czterech jeźdźców Apokalipsy dla tegoż patriarchatu, którzy idą przez Warszawę niosąc mu śmierć. Wendetta. Zemsta. Sprawiedliwość.
Bezlitośni czyściciele kamienic warszawskich - bo od nich sie wszystko zaczyna i na nich się wszystko kończy - są tutaj jedynie pretekstem do nadania dziewczynom przyziemnego celu, który osadzi tę czarna balladę łotrzykowską w konkretnym miejscu i czasie, ale tak naprawdę CWANIARY idą po sprawiedliwość w imię wielopokoleniowego siostrzeństwa, by zadać cios oprawcom, którzy w ich świecie byli i są, a one by chciały by „będą” nie nastąpiło.
To poważny manifest kobiecości - silnej choć rozedrganej pomiędzy tym, co kiedyś, a tym co teraz, pomiędzy tym, co wryte w głowę, a tym, co wyrywa się z serca - i wspólnoty grającej w duszach kobiet, które każdego dnia przedzierają się przez rzeczywistość, jak kiedyś powstańczynie przez kanały. Ciemne. Wilgotne. Pełne szczurów. „𝘓𝘢𝘵𝘢𝘳𝘯𝘪𝘦 𝘤𝘪𝘮𝘯𝘰 𝘴𝘸𝘪𝘤𝘢 𝘴𝘮𝘦𝘵𝘯𝘪𝘦 𝘨𝘸𝘪𝘻𝘥𝘻𝘦 𝘯𝘰𝘤𝘯𝘺 𝘴𝘵𝘳𝘰𝘻...”
Warszawa też jest kobietą. Kolejną bohaterką spektaklu. Sponiewieraną, zgwałconą, poniżoną. W jej losach, jak w lustrze odbija się los milionów kobiet, które stają się ofiarami. Ofiarami tego typa, który złapał za tyłek w autobusie. Tego dyrektora, który zasugerował, że awans może być, ale nie za darmo. Tego podpitego kuzyna, który na weselu pchał łapy pod bluzkę. Tego kolegi na równoległym stanowisku, który zarabia więcej, za sam fakt, że jest facetem. Tego świata, który wciąż udowadnia, że jest mężczyzną. „...𝘯𝘰 𝘵𝘰 𝘴𝘪𝘦 𝘮𝘴𝘻𝘤𝘻𝘦!”
CWANIARY Agnieszki Glińskiej nie biorą jeńców. Walą w pysk prawdą i rzucają pytanie w stronę widowni: -„𝘎𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦𝘴 𝘴𝘬𝘶𝘳𝘸𝘺𝘴𝘺𝘯𝘶?”. Bo statystycznie rzecz biorąc pewne jest, że on tam jest, ogląda. Każdego tygodnia w wyniku przemocy domowej umierają trzy Polki. Trzy. Każdego tygodnia. …
Obsada tego znakomitego spektaklu to pięć wspaniałych kobiet: Małgorzata Biela (rewelacyjny głos), Irena Melcer, Weronika Nockowska, Anna Smołowik i Elżbieta Kępińska, jako babcia oraz mężczyzna, któremu przypadło w udziale zagranie patriarchatu w różnych jego postaciach - Michał Meyer. Wierzę, że tylko prawdziwy feminista mógłby to zagrać! Wszyscy są świetni zarówno w swoich monologach, jak i we wspólnych scenach, są na miejscu, nie tylko grają, ale i czują. A wykonywane przez dziewczyny stare piosenki Warszawskie - miód malina! Inscenizacja „Celiny” - petarda!
Ten spektakl jest, jak galopujący jednorożec wendetty napędzany wysokooktanowym feminizmem.
Wielbię!
Comments