▪️ „Dear Evan Hansen” opowiada historię nastolatka, który w ramach terapii mającej uleczyć jego społeczne fobie pisze do siebie listy zaczynające się od tytułowego „Drogi Evanie Hansenie”. Pechowo jeden z takich listów trafia w ręce szkolnego outsidera, trudnego i budzącego strach Connora. Kiedy Connor popełnia samobójstwo jego rodzice biorą znaleziony przy nim list za pożegnanie kierowane do przyjaciela jakiego nie sądzili, że miał, ale jakiego bardzo by dla niego pragnęli. Zagubiony Evan nie potrafi wyjawić im prawdy i coraz bardziej zatraca się w kłamstwie, które - ku jego zdziwieniu - przynosi mu popularność, miłość i wydaje się być lekiem na wszelkie problemy. I chciałabym tutaj dodać, „ale wszystko ma swoje konsekwencje”, tyle, że w tym musicalu tego nie ma…
▪️Zacznę od opinii niepopularnej, a być może nawet wniosku kontrowersyjnego.
„Dear Evan Hansen” jest źle napisanym musicalem. Podejmuje ważny temat, którego - wydaje się - twórcy nie udźwignęli, zaczęli go obudowywać, gdzieś w międzyczasie się pogubili, zatracili ostrość widzenia głównego wątku i przez to w spektaklu mamy w zasadzie samych negatywnych bohaterów i utrudnione wyłuskanie problemu, na jaki chce on nas uczulić. Czy chodzi o fobie społeczne, samob0jstwa młodzieży, presję otoczenia, szum medialny?
Można oczywiście powiedzieć, że o to wszystko, ale mi osobiście brakuje w tekście źródłowym dominanty, a sposób poprowadzenia wątku tytułowego Evana jest dla mnie trudny do zaakceptowania.
Usprawiedliwianie jego zachowań, które w gruncie rzeczy nie są w żaden przekonujący sposób uargumentowane jest nie do przyjęcia. Zabrakło mocnego punktu zaczepienia dla źródła tych zachowań, ale także konkretnego zakończenia. Największym bowiem problemem tego spektaklu jest to, o czym napisałam na początku - prowadzona przez cały musical narracja, która szykuje nas na potężną kulminację kończy się tak, jakby na wielki finał i morał zabrakło pomysłu. Fabuła jest ucięta, bohater nie ponosi konsekwencji swoich działań, a wręcz wydaje się, że fale okropności, które przelewają się przez życie bohaterów przyjmowane są przez nich z wdzięcznością i prowadzą do wniosku, że „nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło”. No chyba jednak nie do końca…
▪️ Nie da się ukryć, że polscy fani musicalu wyczekiwali, aż któryś z teatrów zdobędzie licencję na wystawienie DEH, bo - co trzeba przyznać i podkreślić - muzyka z tego spektaklu jest wyśmienita i bogata w pozostające w głowie na długo hity.
I - niezależnie od moich narzekań - tematyka tutaj „robi robotę”, a potrzeba wzruszeń w polskim widzu była ogromna.
I jak się udało?
▪️ „Drogi Evanie Hansenie” Teatru Muzycznego w Poznaniu to naprawdę bardzo dobra inscenizacja. Te kultowe już utwory wybrzmiewają tutaj znakomicie, a to za sprawą niezwykle udanego castingu.
Rolę tytułową gra Marcin Franc i - chociaż ja sama nieco podśmiewałam się pod nosem, że warszawski trzydziestolatek (główna rola w „tik, tik…BUM!”) w Poznaniu gra nastolatka - to oddaję honor, bo Franc nie gra Evana, on się nim na czas spektaklu staje. Aktor sam przyznał, że dla niego ta rola to spełnienie marzenia i to czuć. Jest tutaj stuprocentowe oddanie bohaterowi, doskonale dopasowana emocjonalność, przepięknie uchwycona wrażliwość i niezwykle silnie zarysowane lęki. A przy tym wszystkim Franc śpiewa lepiej niż oryginalny Evan. Przy całym moim dystansie do tego spektaklu i generalnie nienachalnej wrażliwości - nagle pojawia się Marcin Franc w roli Hansena i wzbudza we mnie poczucie potrzeby przytulenia go do matczynej piersi, bo biedne to to takie i nieporadne. No nie zdarza się to często (wcale?). Ta jedna struna została poruszona. Chapeau bas!
▪️ Na scenie zachwyca również Ula Laudańska w roli Zoe - siostry Connora. Z pozoru zbuntowana i roszczeniowa wobec świata tak naprawdę skrywa głęboką wrażliwość i potrzebę bycia zauważoną przez rodziców, którzy całą uwagę skupiają na problematycznym synu. Nie chce być postrzegana jedynie jako siostra samobójcy, nienawidzi brata, ale jednocześnie go kocha. Nie znosi być w centrum uwagi i poddawać się wymuszonej żałobie, ale w tym samym czasie z łatwością poddaje się całej tej karuzeli zbiorowego szaleństwa, które zapoczątkował źle zinterpretowany list Evana. Laudańska świetnie to wszystko gra, a przy tym wspaniale śpiewa. Bardzo dobrze osadzona rola.
▪️ Na uwagę zasługują również odtwórcy ról Alany, Jareda oraz Connora. Asia Rybka, jako Alana jest zabawna, nakręcona, bardzo trafnie ukazuje obraz współczesnej nastolatki, która żyje internetem i ucieka przed samotnością w kolejne zadania, kolejne wyzwania. Maciej Zaruski jako Jared jest odrobinę przerysowany, zabawny, ale jego bohater bywa też drażniący. Dużo w Jaredzie stereotypowego nastolatka, który za maską momentami przesadnego wyluzowania skrywa smutek i wyobcowanie. Kuba Rayman, jako Connor - wyrzutek, odmieniec, a w końcu samobójca, jest mroczny, choć ten mrok to - znowu - fasada, za którą kryje się młody człowiek z głęboką depresją.
▪️ Nowością w polskiej inscenizacji jest choreografia. W oryginale - o ile dobrze to pamiętam - ten element w ogóle się nie pojawia i tu powstaje pytanie czy zespół taneczny jako tło dla niektórych utworów na pewno jest potrzebny.
Ja nie jestem do tego przekonana, ale nie mam tu argumentu przeciw, bo taki sposób ogrania wybranych scen mi nie przeszkadzał, ale nie wzbudził też większego zainteresowania.
▪️ Ogromne zainteresowanie i zachwyt wzbudziła we mnie natomiast scenografia.
Znakiem rozpoznawczym oryginalnej inscenizacji były wielkie ekrany, na których pojawiały się internetowe wpisy. Trzeba przyznać, że wyglądało to imponująco.
Non-replika na niewielkiej scenie poznańskiej wymagała zupełnie innego podejścia i tutaj kłaniam się nisko Natalii Kitamikado, która zaprojektowała bardzo klasyczną, a jednocześnie niezwykle sugestywną obrotową scenografię. Bardzo ważne są tutaj wykorzystane kolory: niebieski pokój Evana wyrażający smutek, przygnębienie, symbolizujacy na całym świecie autyzm. Beżowy dom rodziców Connora, będący symbolem ich fasadowego perfekcjonizmu, pod którym skrywana jest nijakość oraz czarna przestrzeń, w której zamknięte są leki, wspomnienia, zduszone marzenia.
A na to wszystko dochodzą projekcje bardzo sprawnie uzupełniające fabułę.
Moim zdaniem ta scenografia jest znacznie ciekawsza od oryginalnej, bo choć tamta niewątpliwie zachwycała swoją spektakularnością, ta wpisuje się w emocje bohaterów, gra razem z nimi.
I tutaj chciałabym podkreślić, że niezmiennie podziwiam poznański teatr za to, że potrafi tak doskonale wykorzystać niewielką scenę, jaką dysponuje. Z tego, co dla wielu byłoby problemem - oni stworzyli atut. Intymność tej sceny, całej sali wspaniale współgra z tematem spektaklu, pozwala współodczuwać z bohaterami, przybliża widzów do nich. W Londynie czy na Broadwayu Evan był daleki, czekający aż ktoś go w tej przytłaczającej scenerii medialnego szumu odnajdzie (#youwillbefound) tymczasem polski Evan jest tu i teraz, z nami (#niejesteśsam).
▪️Musical Benja Paska i Justina Paula stał się światowym hitem i jego popularności nie zaszkodziła nawet koszmarna i kompletnie nieprzemyślana adaptacja filmowa. Pomimo tego, co napisałam we wstępie, spektakl zdobył bardzo szybko status kultowego, a hasło #youwillbefound chwyciło i tchnęło nadzieję w całe rzesze młodzieży, która czuła się zapomniana, niewidzialna, pozbawiona nadziei na odnalezienie celu w życiu. I chociaż wciąż mam poczucie, że z tym spektaklem jest coś mocno nie tak - nie odmówię mu pozytywnego i bardzo potrzebnego światowego impaktu, zwrócenia uwagi na aktualne i niezwykle poważne problemy współczesnego nastolatka.
I chwała Teatrowi Muzycznemu w Poznaniu, że podjął się tego wyzwania i wystawił spektakl, który sprawi, że - drogi widzu musicalowy w Polsce - to będzie naprawdę dobry dzień, jeśli zechcesz obejrzeć ich inscenizację.
Serdecznie polecam!
Comments