▪️ Pamiętam dokładnie fascynację całego świata powieścią „Życie Pi” i to, że długo nie dawałam się tej fascynacji porwać.
Przeczytałam w końcu książkę, ale nadal nie odkryłam niczego, co usprawiedliwiałoby tak ogromny jej sukces.
Do tej pory zresztą nie jestem do niej przekonana, ale może to dlatego, że sporo tam odniesień do religii, wiary, a to są tematy, których unikam. Z drugiej strony wydaje się, że jest to książka, która tak doskonale lawiruje pomiędzy określeniem się w tym właśnie kontekście, że dla każdej ze stron może służyć jako dowód na potwierdzenie dowolnie wybranej teorii. Zabawa z czytelnikiem, czy literacki bełkot - nieważne. Ważne, że podany w ciekawej formie, która zjednała sobie rzesze czytelników.
▪️ Pi Patel to siedemnastoletni chłopak, który jako jedyny ocalały z katastrofy statku (wraz z rodziną i całym dobytkiem, który w większości stanowiły zwierzęta z ich zoo, płynął z Indii do Kanady), poproszony zostaje o złożenie zeznań pozwalających ustalić przyczynę tragedii. Ku zdziwieniu przeprowadzających wywiad urzędników snuje On opowieść niezwykłą, wręcz fantastyczną, w której głównymi bohaterami są zwierzęta, natura i Bóg.
Syn właścicieli zoo dryfuje bowiem przez wiele dni po morzu dzieląc szalupę ratunkową z ogromnym tygrysem bengalskim, krok po kroku zbliżając się nie tylko do zwierzęcia, ale też do sedna istoty wiary.
▪️ Spektakl „Life of Pi” otrzymał aż pięć statuetek Olivier Awards dla nowej sztuki na West Endzie. Dwie z nich to nagrody za oświetlenie oraz scenografię i przy tych kategoriach warto się zatrzymać dłużej.
▪️ W teatrze na wejściu zastajemy dużą, pustą scenę, na której stoi jedno łóżko szpitalne.
Minimalizm.
Jednak z czasem ze sceny wyłania się szalupa, a sama scena zamienia się we wzburzone morze, w które bohater dosłownie (!) wskakuje, by już za chwilę znowu powrócić na szpitalną salę.
Wszystko to dzięki doskonale zaprojektowana konstrukcji, która pozwala płynnie przechodzić z momentów „tu i teraz” do retrospekcji.
No i światła.
Tak naprawdę to rewelacyjnie zorganizowane oświetlenie sceny, wspaniale zrealizowane mapowanie, genialne efekty zgrane z dźwiękiem powodują, że momentami siedząc na widowni można dostać choroby morskiej od samego patrzenia na wykreowane fale.
▪️ Ale „Life of Pi” to także dwóch bohaterów: Pi oraz Richard Parker czyli wspomniany już wcześniej ogromny tygrys bengalski.
Za rolę Pi Oliviera otrzymał Hiran Abeysekera, ale moim zdaniem Jego rolę absolutnie przyćmiewa zdobywca statuetki za rolę drugoplanową, czyli Wielki Kot. A dokładniej: zespół siedmiu osób, które Parkera animują. A to, jak animują, jak oddają kocie ruchy, jest porywające. Kto inny jest odpowiedzialny za ruchy głowy, kto inny za przednie łapy i postawę, jeszcze kto inny za tył tygrysa, a - co najciekawsze - widz widzi na scenie ogromne niebezpieczne zwierzę, a nie animowaną lalkę, choć przecież animatorzy są cały czas widzialni.
Magia teatru…
▪️ „Life of Pi” to widowisko. Samą książkę można oceniać różnie, ale spektakl spokojnie egzystuje bez niej, bo wydaje się, że nie idzie na skróty w inscenizacji, a adaptacja teatralna zawiera sedno powieści, czyli te nurtujące pytania o egzystencję, o wiarę, o prawa natury, o nasz z naturą związek i o rolę wiary w momentach kryzysowych. I to, które ja zadaję sobie od czasu poznania Pi: czym jest wiara wobec naturalnej, pierwotnej walki o przetrwanie?
Ale poza tym jest przede wszystkim efektownym zjawiskiem, które działa na wyobraźnię i balansuje pomiędzy teatrem, a iluzją.
▪️ Sztuka - póki co - ma zaplanowane spektakle jedynie do września więc tym, którzy chcieliby sami sprawdzić, czy to naprawdę jest dzieło sztuki teatralnej, czy jedynie efektowna wydmuszka polecam uwzględnić wypad do Londynu w wakacyjnych planach.
💬 A Was - czytających - pytam: czy „Życie Pi” dotknęło jakiejś czułej struny w Waszej duszy?
A może widzieliście spektakl?
Podzielcie się wrażeniami!
Comments