▪️ Mam z musicalem „Once on this island” ogromny problem, ponieważ uwielbiam jego klimat, wspaniałą muzykę całymi garściami czerpiącą z karaibskiej muzyki etnicznej, a jednocześnie fabuła i wnioski, jakie sugeruje się nam wyciągać są tak dalekie od tego, co w życiu wyznaję i tak archaiczne, że nie jestem w stanie czerpać z muzyki maksimum przyjemności. Długo musiałam więc trawić emocjonalnie najnowszą inscenizację dyplomantów studium wokalno-aktorskiego w Gdyni i napisanie o niej okazało się być dla mnie nie lada wyzwaniem.
▪️W oryginalnym „Once on this island” punktem wyjścia jest burzowa noc, podczas której zlęknionej dziewczynce zebrani przy niej dorośli opowiadają o pewnej wyspie, gdzie spotykają się dwa światy i na ich granicy zakwita miłość silniejsza niż śmierć.
W inscenizacji gdyńskiej zaglądamy do schronu, w którym dorośli opowiadając legendę o Ti Moune (bohaterka legendy, będącej głównym tematem przedstawienia) próbują uspokoić dziecko przerażone rykiem syren i wybuchami bomb. Rozumiem oczywiste nawiązanie do aktualnej sytuacji, choć przyznam, że burza była dla mnie w tym spektaklu punktem wyjścia do rozpoczęcia legendy, gdzie bogami są żywioły, ale nie jest to zmiana mająca wielki wpływ na odbiór całości.
▪️ A całość to opowieść o rozkapryszonych Bogach, którzy rządzą wspomnianą wyspą, a dwa światy to ten biedny, bliski naturze i ten ludzi bogatych, pomiatających biednymi.
Wymowna prostota.
I jest Ti Moune - dziewczyna, która jest kaprysem wspomnianych Bogów, przez nich zostaje uratowana z wielkiej powodzi (którą oni zresztą wywołali), pozostawiona sama wśród drzew, odnaleziona i adoptowana przez dwoje biedaków, którzy czuja, że jest jej przeznaczona jakaś misja, kiedy - tak naprawdę - Ti Moune jest zabawką Bogów, którzy robią między sobą zakłady, czy ta niewinna istota udowodni, że miłość silniejsza jest niż smierć.
Bo miłość ta rodzi się na granicy światów, które nigdy - wg Bogów i ludzi - nie powinny się przenikać.
Okrutne.
▪️ To jest prosta historia biedaczki, która poświęca wszystko, co ma - łącznie z honorem, zdrowiem i życiem - dla miłości, która ją odrzuca w imię sztywnych zasad, wygody i pieniędzy.
Moje skojarzenia od razu popłynęły w stronę oryginalnej „Małej Syrenki”, co zresztą zrozumiałe, bo to właśnie ta baśń była jedną z inspiracji dla twórców. To też wyjaśnia archaiczność przekazu. Oryginalna bajka - tak, jak „Once on this Island” kończy się źle. Źle dla głównej bohaterki, choć legenda wynosi ją na piedestał, jako tę, która kochała najmocniej.
I tutaj mam problem, bo - choć przesłodzone zakończenia w stylu „żyli długo i szczęśliwie” to też nie jest coś, czego oczekuję - to te nieszczęsne kobiety umierające z miłości budzą we mnie odrazę aniżeli zachwyt. To jakiś absolutny brak wiary w siebie, jakieś drastyczne uzależnienie od drugiej osoby, bardzo niezdrowe podejście do relacji. I jeżeli właśnie to, ten obraz kobiety, która nie może żyć bez ukochanego mężczyzny, chce się przekazać poprzez baśń młodym kobietom to ja mówię pas.
▪️ Z drugiej strony „Once on this island” to wspaniała muzyka, która idzie niejako w kontrze do tego, co serwuje nam fabuła. Gdyby pozwolić sobie jedynie na wsłuchiwanie się w muzykę, bez poznawania znaczenia słów - można by z całą pewnością bez pamięci zakochać się w tym musicalu. Doskonałe, etniczne dźwięki, które zabierają nas w nieznane okolice, dzięki którym czuć palące słońce, podmuch wiatru i słychać szelest liści wzburzonych przez nagły zryw tropikalnego ptactwa. Wszystko nabiera ciepłych kolorów słonecznej okolicy.
I na tej warstwie się skupię w dalszej części, bo co do wykonania zastrzeżeń nie mam prawie wcale.
▪️ Studenci czwartego roku studium wokalno- aktorskiego w Gdyni poradzili sobie z wcale nie łatwym materiałem, dobrze, choć - wielka szkoda! - nie każdy z nich dostał wystarczającą ilość czasu scenicznego i materiału, by pokazać pełnię możliwości, co boli, bo chciałoby się więcej. Bez wątpienia zapamietuje się wokal aktorki grajacej główną bohaterkę (Julia Duchniewicz), bo ma on szanse wybrzmieć doskonale w wielu partiach. Na oddzielne oklaski zasługuje matka Ti Moune (Ewa Mociek), a także świetni w swoich rolach Patrycja Jurek, Julia Pawlak, Julia Łukaszewicz i Mateusz Sawiel, jako Bogowie. Dużo tutaj ciekawego wokalu i dobrego aktorstwa i zwracających uwagę pomysłów (zamiana wody w wino to majstersztyk, a scena ulewy - choć rozwiązana w sposób dosyć oczywisty - doskonale buduje klimat).
▪️Na specjalną uwagę zasługuje wspaniała choreografia Michała Cyrana, która aż się prosiła, by mieć więcej przestrzeni niż kameralna scena w gdyńskim muzycznym. Przy choreografii muszę się zatrzymać dłużej, bo wzbudziła we mnie najwiecej emocji. Cyran doskonale wyczuł serce musicalu, przeniósł na scenę wręcz bajecznie rytm tego serca, klimat i głębokie emocje, a studenci dali się w całości ponieść w momentach tańca. Dopiero tak naprawdę w tych choreografiach widać ich pełne zaanagażowanie, bo - choć całość wyglada dobrze - to sceny tańca wyglądają doskonale. Urzeka delikatność, która nagle zamienia się w potężną siłę odczuwalną w każdym miejscu sali. Mocny rytm wystukiwany w uniesieniu szamańskiego tańca zlewa się z rytmem serc widowni. Jest w tym moc. Ach! Jakże doskonale wyglądałoby to na dużej scenie! Jakiż jest w tym potencjal!
I tutaj aż boli brak tej ogromnej przestrzeni i zduszenie przez to monumentalności choreografii i ta duszność w sercu, która mi po tym spektaklu pozostała.
▪️ Bo „Once on this island” to - w moim odczuciu - silna walka archaicznej i nieco wytartej historii ze świetną muzyką, która - w przeciwieństwie do fabuły - chwyta za serce. To rozedrganie i brak spójności dosyć mocno determinowało mój ostateczny odbiór, ale - jeśli miałabym pozostać przy ocenie samego wykonania to nie miałabym żadnych wątpliwości, że dyplomanci studium wokalno-aktorskiego wykonali dobrą robotę wyłuskując z w gruncie rzeczy szarego tekstu - całkiem szeroką gamę kolorów.
***
𝘋𝘻𝘪𝘦𝘬𝘶𝘫𝘦 𝘥𝘺𝘳𝘦𝘬𝘤𝘫𝘪, 𝘱𝘦𝘥𝘢𝘨𝘰𝘨𝘰𝘮, 𝘥𝘺𝘱𝘭𝘰𝘮𝘢𝘯𝘵𝘰𝘮 𝘴𝘵𝘶𝘥𝘪𝘶𝘮 𝘸𝘰𝘬𝘢𝘭𝘯𝘰-𝘢𝘬𝘵𝘰𝘳𝘴𝘬𝘪𝘸𝘨𝘰 𝘸 𝘎𝘥𝘺𝘯𝘪 𝘰𝘳𝘢𝘻 𝘚𝘵𝘰𝘸𝘢𝘳𝘻𝘺𝘴𝘻𝘦𝘯𝘪𝘶 "𝘉𝘢𝘥𝘶𝘴𝘻𝘬𝘰𝘸𝘤𝘺" 𝘻𝘢 𝘻𝘢𝘱𝘳𝘰𝘴𝘻𝘦𝘯𝘪𝘦 𝘯𝘢 𝘴𝘱𝘦𝘬𝘵𝘢𝘬𝘭.
Comments