Wróciłam właśnie z jednego z najgorszych, o ile nie najgorszego wyjścia do teatru w życiu. I nie, nie chodzi o spektakl, bo inscenizacja sztuki Marka Modzelewskiego „Niepamięć” w reżyserii Piotra Ratajczaka to - jak to zwykle u Modzelewskiego bywa - rzecz doskonała (napiszę więcej niebawem), ale o wszystko, co działo się wokół, a co permanentnie zrujnowało uroczy w pierwotnym założeniu piątkowy wieczór.
Na początku wita mnie tłum. Bliskość godzinowa dwóch spektakli powoduje chaos na hallu. Założenie teatru, że każdy będzie umiał znaleźć drogę na odpowiednią salę okazało się być błędem - całe zastępy zdezorientowanych dusz błądziły w te i wewte, jak w amoku.
Na spokojnie do tematu podeszła jednak ta część widowni, która raczyła się ciasteczkiem oraz kawką/herbatką/winkiem w kawiarni teatralnej. Na tyle spokojnie, by doprowadzić do opóźnienia spektaklu, a póżniej zakłócaniu pierwszych jego minut. Cenię ogromnie teatry, które nie wpuszczają spóźnialskich.
Nie ma nic gorszego niż pierwsze sceny „Hamleta”, pojawienie się zjawy, klimat grozy i nagle przerywające go:”Mietek! Nie tu! My do czwartego!”.
Jest taki rodzaj widowni, który aż boli. To jest widownia martwa emocjonalnie. Miałam okazję na kilku musicalach (w Polsce to norma niestety) oglądać spektakl z takimi ludźmi. Zero reakcji, zero śmiechu, zero oklasków - martwica mózgu.
Ale wiecie, jaka widownia jest gorsza od widowni martwej? Widownia głupia!
Widownia, która już na wstępie daje się poznać, bo głośno szuka miejsca, rozpycha się, a jeśli jest to na domiar złego głupia widownia zorganizowana, można spodziewać się, że jest już po kilku kieliszkach, a teatr traktuje, jak kolejny przystanek na trasie clubbingu.
A potem jest już tylko gorzej: głośne żarty, komentarze w trakcie, wiercenie się, wychodzenie do toalety (!). Jako bonus wczoraj dostałam jeszcze donośne kichnięcie w ważnej dla spektaklu pauzie skwitowane przez jegomościa głośnym: „prawda!”.
Żenada.
Telefony komórkowe też wczoraj dzwoniły. I ja już nawet nie wiem, jak to nazwać, aczkolwiek apogeum zachowań debilnych przeżyłam także na swoim ostatnim „Hamlecie”, kiedy to jednej Pani telefon dzwonił w ciagu spektaklu TRZY razy. Jak bardzo trzeba być ułomnym, żeby go nie wyciszyć już po pierwszym razie - nie dociekam, bo brak mi skali.
Nagrywanie i robienie zdjęć w trakcie spektaklu też się zdarza. Zawsze przypomina mi się Malgorzata Rozenek, która pojechała na Broadway i chciała swoim followersom-biedakom zapodać trochę wielkiego świata prowadząc transmisję ze spektaklu, za co została live opierdolona przez obsługę. W związku z tym nie dziwi, że Pan siedzący obok mnie świecił mi po oczach telefonem nagrywając i fotografując spektakl. Na szczęście ja nie mam tolerancji na głupotę i Pana spacyfikowałam. Moje pytanie jednak jest gdzie była wtedy obsługa? Bo ta sama obsługa, która nie reagowała na nagrywanie w trakcie spektaklu, grzmiała „Prosimy nie nagrywać spektaklu!” podczas ukłonów, co jest jakimś kolejnym kuriozum.
Co do teatru mam też zastrzeżenie o to, że nie podaje żadnych informacji na temat widoczności, czy komfortu danego miejsca na etapie zakupu biletów. Gdyby nie fakt, że obok mnie było miejsce wolne i udało mi się przesiedzieć cały spektakl w prawoskręcie (dziękuję za jedynie 90’ trwania!), pewnie musiałabym siedzieć, jak dawniej wysocy siedzieli w maluchu: zasłaniając sobie uszy kolanami. Po pierwsze: bilety na miejsca z ograniczona widocznością oraz komfortem siedzenia powinny być oznaczone, a po drugie powinny być tańsze, co jest praktykowane już nawet w naszym kraju. Mój kręgosłup nie lubi tego.
A na koniec bonus bez kategorii, bo to jest rzecz na tyle abstrakcyjna, że ja już sama nie wiem, czy to się zdarzyło naprawdę. Kolejny błąd teatru: brak informacji o użyciu wyrobów tytoniowych podczas spektaklu. Ba! Wyrobów tytoniowych pachnących jak „Maryśka”, chociaż ja na miejscu aktorów przed taką publicznością paliłabym prawdziwą. I nagle głos z widowni rzucony w stronę aktora: „Możesz to zgasić, bo zapach jest jakiś tam…”.
Policja!
Proszę przyjechać do teatru!
Aktorzy obrażają moje uczucia zapachowe!
Ja naprawdę dużo już w teatrze widziałam, trochę po Polsce jeżdżę, a nawet bardziej po Świecie, ale takiej kumulacji nie przeżyłam od czasów przyjazdu opery do mojej podstawówki, kiedy to koledzy z wyższych klas głośno akompaniowali solistom, zamieniając teksty znanych arii na przyśpiewki pikantne, a wręcz obleśne, co skończyło się przerwaniem koncertu oraz zawieszeniem młodych obywateli w prawach ucznia.
Ale w sumie to nie wiem, który wieczor uważam za mniej udany…
💬 Co Was najbardziej wkurza w teatrze? Jakie zachowania ludzi? Jakie niedogodności w teatrze?
Piszcie!
I koniecznie opowiedzcie o swoich najgorszych wyjściach!
Wierzę, że nie jestem sama...
Comments