▪️ Kiedy kupowałam bilet na „Starlight Express” w Londynie, przed kliknięciem „Kupuj” zadrżała mi ręka, bo miał to być mój najdroższy bilet tego wyjazdu, a spektakl…no cóż… o ciuchciach na wrotkach.
Musical o ciuchciach.
Na wrotkach.
A w koszyku bilet za kilkaset złotych.
Ale kupiłam. I och! Jak bardzo NIE żałuję!
▪️ „Starlight Express” to musical z 1984 roku, z muzyka Andrew Lloyda Webbera i tekstami Richarda Stilgoe.
Główną postacią (ale nie głównym bohaterem!) „Starlight Express” jest Control czyli dziecko, które kocha pociągi, kolekcjonuje kolejki przeróżne: od parowozów, po nowoczesne wagony elektryczne, przez osobówki, towarowe, aż po wagony restauracyjne. Wszystkie one mają wziąć udział w wielkim wyścigu, ale walka jest tutaj zacięta, a gra nie zawsze fairplay. Głównym bohaterem musicalu jest pordzewiały parowóz Rusty. Nikt nie wierzy w jego wygraną w wyścigu, nikt nie traktuje ciuchci starego typu poważnie. I tylko miłość do pięknej Pearl – wagonu klasy pierwszej – pozwala mu uwierzyć, że to co niemożliwe, może się udać dzięki prawdziwemu uczuciu.
▪️ No… sami przyznacie, że fabuła miałka, jak żwir w towarowym z Katowic do Białegostoku. Ale siłą tego spektaklu nie jest fabuła, bo ta opiera się na kliszach (wyśmiewany przez wszystkich słabeusz okazuje się być liderem, wielki celebryta to nadęty d*pek, a ostatecznie przyjaźń, miłość i generalne dobro zwyciężają), ale jego forma.
▪️ Pop-rockowe dzieło Webbera jest zobrazowaniem powiedzenia „przerost formy nad treścią”, ale – wbrew pozorom – kompletnie to nie przeszkadza widowni w każdym wieku, bo wszyscy kochamy spektakularne widowiska. Teatr to także rozrywka, a ta serwowana nam w Troubadour Wembley Park Theatre jest najwyższych lotów.
Albo raczej najszybszej jazdy, bo tutaj przecież wszyscy jeżdżą na wrotkach!
▪️ Specjalnie przebudowana hala wspomnianego przed chwilą teatru zachwyca. Foyer wypełnione dyskotekowymi kulami nawiązuje do lat osiemdziesiątych, muzyki i stylistyki tamtej dekady. Sala widowiskowa natomiast przearanżowana na tor wrotkarski przenosi nas w klimaty bardziej sci-fi, a światła i lasery utwierdzają nas w poczuciu, że to będzie show nie z tej ziemi.
Bohaterowie poruszają się przez całe przedstawienie po scenie głównej, która wygląda jak skaterska platforma i po torach pomiędzy sektorami widowni. Mijają się, ścigają, zjeżdżają z impetem z całkiem wysokiej platformy.
Kiedy szybkość wrasta, czyli nadchodzi czas wyścigu, to dla bezpieczeństwa (ale myślę, że bardziej efektu „wow”) tory odgradzane są od widzów podnoszącymi się barierkami. Wyścig zresztą to były te momenty, w których miałam ochotę wstać i krzyczeć: ”Go Rusty! Go!”, bo emocje – nie powiem – były wysokie. Poza tym trzy godziny tego spektaklu zaliczyłam sobie, jako trening siłowy, bo już po pierwszym akcie miałam zakwasy od „hamowania” razem z bohaterami.
I tutaj wspomnę, że to nie jest tak, że to tylko wygląda na szybką jazdę, a tak naprawdę jest jak wrotkarnia licealna z amerykańskich filmów. O nie. Podczas mojego spektaklu były co najmniej trzy stłuczki w tym dwie wyglądające całkiem groźnie (m.in. upadek po akrobacji ze sporej wysokości), więc – naprawdę – tu nie ma miękkiej gry. Ja jestem pełna podziwu dla kondycji fizycznej wszystkich aktorów, bo od sekundantów wyścigu (akrobacje na hulajnogach) zacząwszy na głównych bohaterach skończywszy – wszyscy przez bite trzy godziny pokonują kilometry trasy pod górkę i z górki, z balastem (do kostiumów jeszcze wrócę) i śpiewając na żywo. A śpiewają znakomicie i bez momentu zadyszki!
▪️ Muzyka z tego spektaklu nie jest według mnie porywająca, odbieram ją jako trochę chaotyczną, gatunkowo niedookreśloną, ale główny, tytułowy motyw zostaje w głowie na długo i powraca, a niektóre mocniejsze kawałki, jak chociażby „AC/DC” w wykonaniu Elektry, połączone z masą efektów świetlnych i laserowych powodują opad szczęki. Delikatny, ale jednak.
Jeśli chodzi o taniec w tym spektaklu to jest on dosyć specyficzny i przypomina raczej taniec figurowy na lodzie. Wielkiej choreografii nie ma, ale i tak jest… dobrze 😉
Poza tą całą oprawą, niezwykłą aranżacją wnętrza – zachwyt wzbudzają także kostiumy. To jest naprawdę wyższy poziom designu. Futurystyczne, wielokolorowe, doskonale wyrażający charakter bohaterów, ich przynależność „gatunkową” i społeczną. Te kostiumy pełne są detali, faktur, są wielowarstwowe – po prostu zachwycające.
▪️ Czy ta produkcja ma jakieś minusy? Ci, którzy widzieli spektakl wystawiany od 1988 (!!) w Niemczech twierdzą, że tam scenografia jest znacznie ciekawsza, platformy wielopoziomowe i że produkcja londyńska wypada przy tym blado. Ja niestety niemieckiej inscenizacji nie widziałam i nabieram coraz większej ochoty, by to nadrobić, ale materiały, które dostępne są w Internecie nie budzą we mnie poczucia, że angielska inscenizacja jest gorsza. Może inna, ale – chociażby z racji tego, że jest to tegoroczny revival – świeższa, co widać chociażby w tych wspomnianych chwilę temu kostiumach.
▪️ To jest spektakl dla dzieci (chociaż dwuznaczności w tekstach są…) i nie udaje wielkiego, ambitnego działa i w tej kategorii sprawdza się doskonale - moje wewnętrzne dziecko bawiło się świetnie. Jest kolorowo, dynamicznie, efektownie, ale pod względem aktorskim, a przede wszystkim wokalnym nie ma tutaj żadnego oszustwa i próby ukrycia niedociągnięć przez efekciarstwo. Bardzo udana produkcja i jeśli tylko umiecie otworzyć się na czystą rozrywkę – serdecznie Wam ją polecam, bo ja na „Starlight Express” wrócę jeszcze – może nawet nie raz.
Komentarze